czwartek, 21 listopada 2013

Czas na bycie fit!

Od dłuższego już czasu zbierałam się w sobie, by w końcu zacząć pracować nad swoim ciałem. Od zawsze moim największym problemem był brzuszek i jego fałdki. Niby tragedii nie ma ale jest nad czym popracować. Okazja do ćwiczeń w sumie sama wpadła mi w ręce, dzięki kupionemu w promocyjnej cenie karnetowi na zajęcia fitness w klubie który znajduje się dosłownie dwa kroki od mojej kamienicy. Nie ma już więc miejsca na wymówki że zimno, daleko i nie chce się zbierać. Koniec! Czas na ostra pracę. Silna motywacja pojawiła się już po drugich zajęciach, które prowadził człowiek, którego zdążyłam znienawidzić i jednoczenie pokochać całym sercem. Zajęcia z M.- kształtowanie sylwetki- to katorżnicza męka okupiona litrami wylanego potu. Masakryczne ćwiczenia przy szalonej muzyce i  groźnych krzykach trenera to chyba właśnie to czego było mi trzeba. U niego nie ma taryfy ulgowej, tempo trzeba trzymać od początku do końca, jeśli wymiękasz- zaczynamy od nowa. Następnego dnia po treningu postanowiłam wybrać ie na coś bardziej relaksującego- rozciąganie. Jak bardzo myliłam się sądząc, że będą to przyjemne zajęcia, coś w stylu jogi na których będę mogła odprężyć się i wyciszyć. Zaczęło się od tego, że przy doborze w pary ja wylądowałam u boku M. Okazało się że trenował się u mistrzów rosyjskiego baletu, którzy nauczyli go że ból wcale nie jest przeszkodą. Od razu uprzedził nas że jego nie interesuje nasz ból i że na tej sali już nie raz polały się łzy. Pierwszym ćwiczeniem było rozciąganie do nóg w rozkroku. Nie było to jednak klasyczne rozciąganie gdzie partner wspomaga cię dociskaniem robiąc to z wyczuciem, nie, M. od razu przygniótł mnie do ziemi kładąc się całym ciężarem swojego ciała na moich plecach. Na nic były moje protesty, że boli i okropnie ciągnie. Dla niego to nie problem. Kolejne ćwiczenia przebiegały już w pozycji leżącej, nogi rozciągane były w sposób bezwzględny, moje krzyki i łzy bólu nie robiły na nim żadnego wrażenia. Trochę nie mogłam uwierzyć że to dzieje się na prawdę.Okropnie bałam się że za chwilę coś mi pęknie i nabawię się okropnej kontuzji. Podświadomie jednak ufałam, że facet zna się na rzeczy i wie co robi. Ostatnia seria rozciągań była w pozycji siadu po turecku ze złączonymi stopami. Bardzo się broniłam i stawiałam opór ale M. postawił na swoim i docisnął moje kolana aż do samej ziemi, co nigdy wcześniej mi się nie udało. Najgorszym ćwiczeniem pod względem psychicznym, było siedzenie we wcześniej wymienionej pozycji plecami do lustra podczas gry asystentka unosiła M. i stawiała go na moich kolanach. Myślałam że oszaleję! Później to samo ćwiczenie powtarzaliśmy w pozycji leżącej. Makabra.
M. jest osobą którą nienawidzi i kocha się równocześnie. Z jednej strony jet trenerem sadystą, bezwzględnym, który nie pozwoli ci odpuścić, z drugiej jednak jest bardzo motywujący i opiekuńczy. Gdy w przerwach siedziałam cała obolała i zapłakana co chwilę do mnie przychodził pytając czy wszystko w porządku, masował moje nogi którymi w pewnym momencie nie mogłam nawet ruszyć i cały czas powtarzał że nie mogę się poddawać i muszę przezwyciężyć ból by zobaczyć rezultaty. Odpowiedni człowiek na odpowiednim miejscu.
Bardzo zapaliłam się na te ćwiczenia, na kształtowanie sylwetki chciałabym chodzić min. dwa razy w tygodniu a co do rozciągania to mam małe opory i boję się bólu  więc na razie wybiorę jakąś lżejszą formę ale mam nadzieję że jeszcze tam wrócę bo wiem że przyniesie to świetne efekty.

Mój cel :)